Zmniejszanie ryzyka wojny

21 listopada, 2024

Tak się zastanawiam, czy ci wszyscy Polacy sprzeciwiający się ogólnie wojskowemu wspieraniu Ukrainy w jej obronie przed agresją Rosji, a teraz w szczególności zgodzie USA na wykorzystanie amerykańskiej broni do atakowania celów położonych nieco głębiej na terytorium rosyjskim, mieliby podobne zdanie, gdyby to Polska była zaatakowana, na jej miasta spadały rakiety i bomby, i prosiła inne państwa o wsparcie oraz o zezwolenie na użycie kupionej za granicą broni do bombardowania terenów agresora?
Pewnie nie, i uzasadnialiby to tak, że jeżeli to Polska byłaby zaatakowana, to wojna na terenie Polski już by była, więc zagraniczna pomoc mogłaby tylko jej sytuację poprawić, natomiast obecnie wojna toczy się na Ukrainie, więc angażowanie się państw NATO w pomoc wojskową dla Ukrainy i zezwalanie na używanie przekazywanej przez nich broni do atakowania celów w Rosji zwiększa ryzyko rozszerzenia się wojny – w wyniku kontrakcji rosyjskiej – na te państwa, w tym potencjalnie na Polskę.
Pomijając to, że jest to klasyczny przykład „moralności Kalego”, to z egoistycznego polskiego punktu widzenia jest to podejście pozornie racjonalne – bardziej się opłaca pokój niż wojna u siebie, bardziej się opłaca mniejsze ryzyko bycia zaatakowanym niż większe.
Tyle, że jeżeli wszyscy stosują takie podejście, to agresor wie, że może zaatakować dowolny kraj bez ryzyka, że inni udzielą zaatakowanemu pomocy. A jeśli to wie, to bardziej opłaca mu się zaatakować następny słabszy kraj niż gdyby wiedział, że inni staną w jego obronie. W tej konkretnej sytuacji jeżeli Putin się przekona, że społeczeństwa Zachodu i wsłuchujący się w ich głos demokratyczni politycy nie zamierzają wspierać wojskowo Ukrainy z obawy przed konfliktem z Rosją, to racjonalnie może założyć, że tak samo będzie w przypadku np. Polski. Bo kalkulacja ryzyka w tych społeczeństwach – poza polskim – będzie wyglądała tak samo, a to, że Polska w przeciwieństwie do Ukrainy należy do NATO, to ostatecznie tylko świstek papieru. Przed II wojną światową Polska też miała układy z sojusznikami.
A więc, paradoksalnie, brak angażowania się w pomoc zaatakowanemu krajowi nie zmniejsza, ale właśnie zwiększa ryzyko rozszerzenia się wojny na kolejne kraje, w przypadku przewagi sił agresora nad tymi krajami. Czyli w przypadku Rosji nie na USA, ale już na Estonię, Litwę czy Polskę tak.
Tak samo działa to w przypadku jednostek – dlatego rzeczywiście racjonalnym – i faktycznie powszechnie stosowanym – działaniem jest to, że społeczności angażują się w powstrzymywanie agresywnych przestępców, choć z punktu widzenia niektórych jednostek może się czasami wydawać, że „mieszanie się w nieswoje sprawy” w takich przypadkach jest nieracjonalne. Jest tak nawet w przypadku społeczności, w których nie zajmuje się tym centralna władza.
W interesie naszym jako Polaków jest to, by „społeczność międzynarodowa” udzielała wsparcia militarnego słabszym krajom zaatakowanym przez silniejszych agresorów, tak, by napaści takie były dla nich jak najmniej opłacalne, i by wiedzieli oni, że w razie czego inni przyjdą takim krajom z pomocą, wyrównując stosunek sił.
Bo to my jesteśmy właśnie słabszym krajem, któremu taka napaść potencjalnie grozi.

Związkowcy kontra klienci sklepów

12 listopada, 2024

Parę tygodni temu po raz pierwszy odwiedziłem w sobotę krakowskie centra handlowe. W porównaniu z tym, do czego byłem wcześniej przyzwyczajony w aglomeracji górnośląskiej, uderzyły mnie korki w okolicy tych sklepów (przy względnie normalnym ruchu w mieście) oraz niebywały tłok na parkingach i w samych centrach. Po prostu chyba w aglomeracji krakowskiej (nie zapominajmy, że galerie handlowe w Krakowie obsługują nie tylko samo miasto, ale i jego okolice – a w takim powiecie krakowskim mieszka więcej ludzi niż w Katowicach) jest mniej takich dużych sklepów niż w górnośląskiej w stosunku do liczby ludzi – a sobota jest dla wielu z nich jedynym dniem, w którym mogą zrobić sobie zakupy.
Być może gdyby te sklepy mogły być otwarte w niedziele, tłok byłby mniejszy. Ale państwo zabrania.
Teraz czytam, że związkowcy z „Solidarności” chcą przymusowo skrócić godziny pracy sklepów również w sobotę, a nawet w dni powszednie. Popierają ich w tym politycy Lewicy Razem. Nie chcę myśleć, jaki tłok byłby, gdyby coś takiego weszło w życie.
Oczywiście ani związkowcy, ani lewicowi politycy nie myślą, by podobnie skrócić godziny pracy restauracji, kawiarni, klubów, kin, ośrodków spa i innych miejsc związanych z rozrywką. Ani komunikacji miejskiej. Oczywiście nie domagali się również zakazania tego wszystkiego w niedziele. Bo pewnie jest dla nich normalne, że wieczorem lub tym bardziej w weekendy wybierają się do knajpy, do kina lub na imprezę. A zakupy mogą zrobić w tygodniu i nie późnym wieczorem, bo zwykle nie pracują w nadgodzinach ani na kilku etatach, z reguły mieszkają też w większych miastach, a nie na wsiach, gdzie jest jeden lub dwa sklepy, a w celu zrobienia większych lub nietypowych zakupów trzeba jechać sporo kilometrów do centrum metropolii.
Działacze „Solidarności” i politycy Lewicy Razem pochylają się nad ludźmi pracującymi w handlu. Ale ludzie pracujący gdzie indziej, i robiący w sklepach zakupy jako konsumenci, są dla nich ludźmi drugiej kategorii.

Właściciele ciał nastolatków

11 listopada, 2024

Nowo wybrany prezydent-elekt Stanów Zjednoczonych Ameryki ma w swoim programie wprowadzenie federalnego („we wszystkich 50 stanach”) zakazu wykonywania na osobach małoletnich operacji chirurgicznych związanych z tzw. korektą płci (określanych przez niego jako „seksualne okaleczanie dzieci”). Pomysł ten poparła eurodeputowana Konfederacji, Ewa Zajączkowska-Hernik.
Innymi słowy, Donald Trump i Ewa Zajączkowska-Hernik uważają, że osoby małoletnie nie powinny mieć w tym zakresie swobody decydowania o swoim ciele – nawet jeżeli będą miały zgodę swoich rodziców lub prawnych opiekunów i nawet, jeżeli lekarz uzna, że jest to właściwy sposób leczenia niezgodności płciowej. Opowiadają się za ograniczeniem wolności osobistej, autonomii rodziny oraz wolności praktykowania terapii akceptowanej przez dużą część, o ile nie większość środowiska medycznego.
Prezydent-elekt nie zgadza się nawet na to, by decydowały o tym rządy stanowe (obecnie 26 stanów tego zabrania), i jak widać polska eurodeputowana temu przyklaskuje. Ciekawe, czy korzystając ze swojej funkcji podejmie jakieś kroki, by podobny zakaz wprowadziła Unia Europejska? Na przykład przygotuje projekt rezolucji Parlamentu Europejskiego wzywającej do wprowadzenia odpowiedniego rozporządzenia lub odpowiedniej zmiany traktatów?
Wprawdzie jest to kwestia społecznie dość mało znacząca – dotyczy w USA bardzo niewielkiej liczby osób (paradoksalnie ogromna większość tzw. „gender-affirming” zabiegów chirurgicznych przeprowadzana jest tam nie na osobach transgenderowych, ale na mężczyznach chcących zmniejszyć sobie piersi, a wśród transgenderowych nastolatków powyżej 15 i poniżej 18 roku życia na takie zabiegi decyduje się 0,002%), ale chodzi o zasadę – wymienieni politycy zdają się uważać, że ciała młodych ludzi nie należą do nich samych, nawet z uwzględnieniem uprawnień ich opiekunów prawnych, tylko do państwa. Ba, chęć regulacji zjawiska dotyczącego tak wąskiej grupy ludzi świadczy o tym, że tak naprawdę nie chodzi nawet o próbę rozwiązania realnego problemu społecznego, a o ideologię. Ideologię, która nie tylko uważa upodabnianie się do płci innej niż biologiczna za zło, ale i uznaje, że tego zła należy zakazywać przemocą.

Po wyborach w USA

7 listopada, 2024

Jeżeli jest się pracownikiem najemnym w bogatym kraju, zarabiającym dużo więcej powyżej średniej światowej rynkowej ceny wykonywanej przez siebie pracy, to racjonalnym zachowaniem jest próba obrony swojej pozycji na rynku przez przymusowe ograniczenie innym ludziom dostępu do tańszych pracowników z biedniejszych krajów oraz wytwarzanych przez nich tańszych towarów.
Ponieważ samemu jest się na to za słabym, realizuje się ten cel przez głosowanie na obiecujących to polityków, takich jak Donald Trump, który zapowiada wprowadzenie wysokich ceł na importowane towary i deportowanie milionów imigrantów.
Oczywiście taki pracownik może ostatecznie na tym stracić, bo jako konsument będzie płacił więcej za droższe towary. Ale tego nie jest w stanie skalkulować.
Stąd ponowny wybór Trumpa, stąd wzrastająca popularność w Europie partii opowiadających się za protekcjonizmem gospodarczym i ograniczeniami imigracji – w Polsce w ten nurt wpisuje się Konfederacja.
Dzisiaj klasa pracownicza w zamożnych krajach jest, używając terminologii marksistowskiej, siłą historycznie reakcyjną. Bo broni dotychczasowych stosunków produkcji w ramach niezglobalizowanego kapitalizmu, w ramach których wywalczyła sobie pewną pozycję, przed globalizacyjną zmianą wymuszoną przez rozwój sił wytwórczych. I nie należy się dziwić, że wyrazicielem jej interesów stają się siły ubrane w kostium konserwatywny. Bo taki kostium pasuje do sprzeciwiania się zmianom czy głoszenia powrotu do starego.
Jednak tak, jak nie dało się powstrzymać rewolucji przemysłowej, nie da się raczej powstrzymać gospodarczej globalizacji – o ile nie nastąpi załamanie postępu technologicznego albo jakiś gwałtowny jego skok, który uczyni globalną wymianę gospodarczą niepotrzebną. Jeżeli Trumpowie i ich wyborcy będą się wystarczająco mocno sprzeciwiać, może nastąpić to w drodze rewolucji. Pytanie, jaką ona formę przybierze – kapitału masowo emigrującego z twierdz Ameryka i Europa, fal imigrantów szturmujących ich granice, kryzysu gospodarczego wynikającego z wysokich kosztów produkcji i następującego w jego wyniku wybuchu niezadowolenia, czy – oby nie – ogólnoświatowego konfliktu zbrojnego?

Podatek od odpoczynku

5 listopada, 2024

Minister Nitras – były członek Unii Polityki Realnej – planuje dodatkowo opodatkować wakacje w hotelach w kraju oraz organizowane przez biura podróży za granicą. Jednocześnie mówi o planach organizacji przez Polskę igrzysk olimpijskich w 2040 roku – koszt takiej imprezy szacuje się nawet na 30 miliardów złotych.
Czyli wychodzi na to, że ludzie chcący odpoczywać w nieco wygodniejszych warunkach – nie każdy jest fanem agroturystyki, namiotów czy Airbnb – mieliby płacić dodatkowy haracz na rządowe igrzyska. A nawet jeśli nie na igrzyska, to na inne cele w budżecie państwa, którego deficyt w bieżącym roku jest właśnie zwiększany o 56 miliardów.
A ja bym wolał, żeby ministerstwo pana Nitrasa przestało istnieć, rząd nie wtrącał się w to, jak ludzie odpoczywają, podróżują i spędzają czas wolny, a pseudoliberałowie zniknęli ze sceny politycznej.

Ursus dla Ukraińca

25 października, 2024

Zauważyłem dzisiaj na Facebooku zbulwersowanie niektórych środowisk faktem, że znajdującą się od 2021 r. w stanie upadłości prywatną spółkę Ursus S.A. kupił na licytacji przedsiębiorca z Ukrainy. Dodajmy – kupił w trzecim podejściu, bo w dwóch pierwszych nie było chętnych.
Oczywiście, stara śpiewka o „wykupywaniu za bezcen” (ten „bezcen” to 74 miliony złotych zapłacone syndykowi masy upadłościowej, z których zostaną zaspokojeni wierzyciele).
Jak widać, niektórych boli, że obywatel Ukrainy inwestuje w Polsce pieniądze, które mogą uratować upadłe przedsiębiorstwo, doprowadzić do wznowienia produkcji i pozwolić na zatrudnienie pracowników.
Zapewne woleliby, żeby nikt Ursusa nie kupił i majątek zniszczał, niż żeby jego właścicielem był Ukrainiec.
Pytanie tylko, dlaczego sami tego Ursusa nie kupili? 🙂

Putiniści

23 października, 2024

Europosłowie Konfederacji głosowali w większości przeciwko projektowi rozporządzenia unijnego przewidującego wsparcie dla Ukrainy w formie pożyczki w wysokości ok. 45 miliardów euro, która to pożyczka ma być spłacana z ewentualnych zysków przynoszonych przez zamrożone w wyniku sankcji aktywa rosyjskiego banku centralnego w Unii Europejskiej (wynoszące ok. 210 miliardów euro).
Grzegorz Braun, Marcin Sypniewski i Ewa Zajączkowska-Hernik zagłosowali przeciwko (Braun krzyczał „Złodzieje” i nazwał to „skokiem na bank”), a Anna Bryłka i Marcin Buczek wstrzymali się od głosu. Stanisław Tyszka jako jedyny nie głosował. Wszyscy pozostali polscy europosłowie obecni na głosowaniu poparli projekt, który przeszedł ogromną większością głosów (518 „za”, 56 „przeciw” i 61 wstrzymujących się).
Inaczej mówiąc, posłowie Konfederacji – podobno „wolnościowcy” i polscy „narodowcy” – postanowili aktywnie bronić własności bynajmniej nie prywatnych Rosjan – tu bym ich zrozumiał – ale wrogiego Polsce rosyjskiego państwa, które dwa lata temu otwarcie napadło na sąsiadów. I sprzeciwić się, by majątek agresora został choć częściowo przeznaczony na rekompensatę strat wywołanych przez tę napaść.
Wyraźnie widać, jaką rolę pełni ta partia w Polsce i w Europie. Wyrazicieli i obrońców interesów reżimu Putina. Może lepiej nazywać ich „putinistami”?

Wolność gospodarcza zmniejsza nierówności

15 października, 2024

„Obserwator Gospodarczy” podaje, jak w latach 2015-2023 zmienił się w poszczególnych państwach Unii Europejskiej tzw. współczynnik Giniego, odzwierciedlający poziom nierówności dochodów (im niższy, tym mniejsze są te nierówności). Polska jest obecnie jednym z „równiejszych” państw Unii, ze współczynnikiem równym 27 – niższy współczynnik Giniego ma tylko sześć krajów. W 2015 r. współczynnik wynosił 30,6 i niższy miało aż 16 krajów.
Zwolennicy silnego interwencjonizmu gospodarczego państwa w gospodarce, tacy jak np. Remigiusz Okraska przytaczają to jako dowód słuszności polityki rządów Prawa i Sprawiedliwości, w tym programów redystrybucji takich jak Rodzina 500+.
A ja bym zwrócił uwagę na Irlandię, która ma teraz ten współczynnik niewiele wyższy od Polski (27,4 – jedna pozycja gorzej od naszego kraju), a w 2015 miała go wyższy od 13 krajów. Czyli nierówności dochodowe są tam niemal takie same jak w Polsce i podobnie jak w przypadku Polski spadły od 2015 roku.
Tyle, że Irlandia jest jednocześnie krajem z jednym z najwyższych na świecie produktów krajowych brutto na głowę z uwzględnieniem siły nabywczej (w przeliczeniu na tzw. dolary międzynarodowe było to 2023 r. 127623,40 – dla porównania Polska miała 49464, czyli ponad dwa i pół raza mniej – i więcej przypadało jedynie na mieszkańca Luksemburga i Singapuru). Oczywiście, przyczyną tego jest to, że do irlandzkiego PKB dolicza się przychody międzynarodowych korporacji, których unijne siedziby znajdują się zwykle właśnie w tym kraju (jest to m. in. Meta, Apple, X czy TikTok) – ale jak widać, nie oznacza to dużych nierówności dochodowych, a wręcz przeciwnie. A wg wspomnianych wyżej danych „Obserwatora Gospodarczego” mediana dochodu rozporządzalnego w parytecie siły nabywczej w Irlandii jest wyższa zarówno od takowej w Polsce, jak i w UE, i wynosi ponad 20000 PPS (Polska – ok. 16500 PPS).
I Irlandia jest jednym z najbardziej wolnych krajów na świecie w sferze gospodarczej (3. miejsce w rankingu wolności gospodarczej Heritage Foundation, za Singapurem i Szwajcarią (Polska jest w tym rankingu na miejscu 42. – największa różnica na niekorzyść w stosunku do Irlandii wypada w wydatkach rządu – pod właśnie tym względem Irlandia wypada najlepiej w Europie) oraz 6. miejsce w rankingu wolności gospodarczej Fraser Institute (Polska odpowiednio na miejscu 59.)). W „odwróconym” (im niżej, tym lepiej) rankingu Global Business Complexity Index (publikowanym przez TMF Group), wskazującym stopień nieprzyjazności dla prowadzenia biznesu, Irlandia znajduje się na 67. miejscu na 79 sklasyfikowanych państw (Polska na miejscu 18.). Za to jeżeli chodzi o benefity socjalne dla gospodarstw domowych, to wg danych OECD z 2022 r. Irlandia wydawała na nie 7,64% PKB w przypadku transferów w naturze (mniej wydawały Szwajcaria i Meksyk) oraz 5,59% PKB w przypadku transferów w pieniądzu (mniej wydawały Izrael i Meksyk) – Polska odpowiednio 10,23% i 14,99%, czyli łącznie ponad dwukrotnie więcej w proporcji do PKB.
Okazuje się, że relatywnie liberalne podejście do gospodarki, przyjazność dla biznesu oraz niski poziom wydatków rządu wcale nie musi skutkować dużymi nierównościami, skutkuje natomiast podobnie szybkim rozwojem (wg OECD dochód rozporządzalny gospodarstw domowych mierzony siłą nabywczą zwiększył się w latach 2015-2022 w Irlandii 1,47 raza, a w Polsce 1,61 raza) i większym bogactwem.

Rząd uderzy w prześladowanych?

13 października, 2024

Premier Tusk przedstawiając założenia nowej, jeszcze nieprzyjętej formalnie strategii migracyjnej rządu zapowiedział między innymi „czasowe, terytorialne zawieszenie prawa do azylu”, które wg niego wykorzystywane jest „przez Łukaszenkę, Putina, przez szmuglerów, przemytników ludzi, handlarzy ludźmi”. Innymi słowy, chce powstrzymać nielegalną imigrację blokując możliwość ubiegania się o azyl w Polsce.
Nie jest jasne, co premier miał na myśli używając słowa „azyl”. Bo jeżeli to, co formalnie pod tym terminem rozumie polskie prawo (art. 90 ustawy o udzielaniu cudzoziemcom ochrony na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej), to zawieszenie prawa do tak rozumianego azylu (udzielanego, „gdy przemawia za tym ważny interes Rzeczypospolitej Polskiej”) będzie miało znikomy wpływ na rozmiar migracji. W 2020 r. (nie potrafię znaleźć późniejszych danych, ale nie przypuszczam, by różnica była istotna) złożono zaledwie 31 wniosków o azyl w Polsce, rok wcześniej 24. Pozytywnie uwzględniono odpowiednio 4 i 2 wnioski.
Przypuszczam jednak, że Donald Tusk miał na myśli co innego – mianowicie ochronę międzynarodową udzielaną cudzoziemcom, w formie statusu uchodźcy bądź ochrony uzupełniającej. Udzielana jest ona zgodnie z ratyfikowanymi przez Polskę umowami międzynarodowymi i przepisami Unii Europejskiej, a w przypadku statusu uchodźcy potwierdza to art. 56, ust. 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Ewentualne jej zawieszenie, nawet w formie ustawy, byłoby więc naruszeniem obowiązującego w Polsce prawa. Niezależnie od tego warto jednak zwrócić uwagę, że wg danych Urzędu do Spraw Cudzoziemców większość wniosków o ochronę międzynarodową składanych tak w 2023 r., jak i w pierwszej połowie 2024 r. pochodziła od obywateli Białorusi i Ukrainy – w 2023 r. na 9,5 tys. osób, które takie wnioski złożyły 3,7 tys. było obywatelami Białorusi, a 1,8 tys. Ukrainy. W I połowie 2024 r. było to odpowiednio 2,7 tys. obywateli Ukrainy i 2 tys. obywateli Białorusi na ogólną liczbę 7,7 tys. osób. Na trzecim miejscu byli obywatele Rosji (odpowiednio w 2023 r. i pierwszej połowie 2024 r. 1,8 tys. i 0,6 tys. osób). Decyzje pozytywne otrzymało w 2023 r. 2,9 tys. Białorusinów, 1,1 tys. Ukraińców i 0,2 tys. Rosjan (na ogólną liczbę 4,6 tys. takich decyzji – ochronę międzynarodową przyznano zaledwie ok. 400 osobom spoza tych trzech państw), a w I połowie 2024 r. 1,4 tys. Białorusinów, 1,3 tys. Ukraińców i 0,1 tys. Rosjan (na ogólną liczbę 3 tys. takich decyzji). Można więc z bardzo dużym prawdopodobieństwem założyć, że osoby nielegalnie przekraczające granicę (pochodzące głównie z Azji i Afryki) stanowią tu mniejszość, a zawieszenie prawa do otrzymania w Polsce ochrony międzynarodowej uderzyłoby w ogromnej większości w osoby prześladowane przez reżimy Łukaszenki i Putina oraz wojennych uciekinierów z Ukrainy.
Warto też zwrócić uwagę, że wg danych Straży Granicznej liczba cudzoziemców zatrzymanych/ujawnionych w pierwszym półroczu 2024 r. za przekroczenie granicy państwowej wbrew przepisom na odcinku granicy z Białorusią wzrosła 4,37 raza w stosunku do pierwszego półrocza 2023 r., a ogólnie na granicy zewnętrznej UE – 2,27 raza. Można więc wnioskować, że o tyle mniej więcej wzrosła też liczba migrantów próbujących nielegalnie przedostać się przez granicę. Zbiega się to z ograniczeniem możliwości legalnego przekroczenia tej granicy, które dawał poprzedni rząd wydając w dość dużej liczbie wizy do pracy, wizy humanitarne i wizy Schengen (co nie powodowało istotnych problemów w Polsce – przyjeżdżający cudzoziemcy podejmowali pracę w naszym kraju bądź wyjeżdżali do innych państw Europy). Jeżeli więc premier szuka sposobu na ograniczenie nielegalnej migracji, powinien co najmniej przywrócić politykę poprzedników.

Traktować agresorów jednakowo

7 października, 2024

Dzisiaj rocznica napaści Gazy na Izrael. Piszę „Gazy”, a nie „Hamasu”, ponieważ Hamas stanowi(ł) rząd Gazy, a ponadto w agresji brali udział nie tylko członkowie Hamasu, ale i „zwykli” Gazańczycy.
W napaści tej zginęło około 800 cywilnych mieszkańców Izraela (w tym również Arabowie i pracownicy z krajów azjatyckich) oraz około 380 izraelskich żołnierzy i funkcjonariuszy, a 250 osób zostało porwanych – z czego ponad 60 już zginęło). Ofiary cywilne nie były przypadkowe, ale były świadomymi celami ataków – w ich własnych domach oraz na festiwalu muzycznym.
Jest to liczba znacznie większa niż w ukraińskiej Buczy, gdzie wg danych rządu ukraińskiego zabito 458 osób, a ONZ naliczyła poniżej 200 ofiar.
Dodatkowo, w ten jeden dzień wystrzelono z Gazy na Izrael – nie na obiekty wojskowe, tylko na „ślepo”, godząc się, że celem będzie ludność cywilna – około 5000 rakiet. Ogólnie przez ten rok Hamas i jego sojusznicy (m. in. z Libanu, Iranu, Jemenu i Syrii) wystrzelili na Izrael około 26 tysięcy rakiet i dronów, co jest liczbą większą niż liczba rosyjskich rakiet i dronów wystrzelonych na Ukrainę od początku wojny w 2022 r. (w sierpniu br. władze ukraińskie podawały liczbę ok. 23500).
Jest jednak różnica między traktowaniem agresorów. Na Rosję (i jej sojusznika Białoruś) nałożono sankcje, wykluczono z udziału w różnych imprezach sportowych, wiele europejskich państw wydaliło bezpośrednio po ujawnieniu tego, co stało się w Buczy rosyjskich dyplomatów, zaatakowana Ukraina wspierana jest przez szereg państw militarnie i finansowo, coraz powszechniejsze są głosy, że należy zezwolić Ukraińcom atakowanie przy użyciu przekazywanej broni celów w Rosji – a jeśli robią to oni własnymi siłami, to nikt ich za to nie potępia.
Na Palestynę (której częścią oficjalnie jest Gaza) nikt nie nałożył sankcji i państwa ją uznające nie wydaliły jej dyplomatów – ba, niektóre (jak np. Hiszpania, Norwegia i Irlandia) właśnie po agresji Gazańczyków na Izrael postanowiły uznać jej niepodległość. O sankcjach i wykluczeniu z imprez sportowych mówi się raczej w kontekście Izraela – Palestyńczycy brali udział w igrzyskach olimpijskich pod własną flagą. Niektóre państwa już ograniczyły (Kanada, Wielka Brytania) eksport broni do Izraela bądź to rozważają i wzywają do tego (Francja). Powszechne są wezwania do tego, by Izrael zaprzestał działań wojennych w Gazie i Libanie.
Dlaczego? Bo Izrael jest bardziej skuteczny, przeniósł wojnę w znacznie większym stopniu na terytorium wroga, a terroryści z Hamasu i jego sojuszniczych organizacji kryją się wśród ludności cywilnej, co powoduje, że działania obronne Izraelczyków powodują znacznie większe ofiary wśród tej ludności niż działania Ukraińców.
Jednak jeśli uznać, że nie wolno bronić się przed agresorem tak, że cierpią osoby postronne, to organizacje terrorystyczne czy rządy stosujące taktykę taką jak Hamas czy Hezbollah – mieszania się z cywilami i wykorzystywania cywilnej infrastruktury – zawsze wygrają. Równie dobrze można przed nimi od razu skapitulować i żyć pod ich butem lub dać się pozabijać.
Dlatego w obecnych wojnach Izrael powinien być traktowany tak samo jak Ukraina, a Gaza, Liban i Iran tak samo jak Rosja i Białoruś. Napadnięci po jednej stronie, agresorzy po drugiej. A winą za cierpienie ofiar powinni być obarczeni ci ostatni i to od nich z tego powodu powinno żądać się zakończenia wojny.